sobota, 6 kwietnia 2013

SeKai ; { If you ask me, I will stay. }


Title: If you ask me, I will stay
Pairing: Oh Sehun, Kim Jongin
Genre: Angst
Rating: PG-13
Summary: Sehun i Kai są uczniami liceum o bardzo różnym systemie wartości. Oraz osobowości. Niegdyś przyjaciele, a teraz...?
A/N: To mój pierwszy oneshot z udziałem tego pairingu, a zasadniczo drugi w mojej karierze pisarskiej, także... z chęcią przyjmę jakąkolwiek krytykę. Zależy mi na tym, aby doskonalić swoje umiejętności i prezentować wam coś znacznie lepszego niż to poniżej.
PS. Wybaczcie, że akurat TAKA piosenka, ale kurczę... pasowało mi.

*
    Pamiętam śnieg - biały, puszysty, palący zimnem w zetknięciu z nieosłoniętą skórą. Tamtego wieczoru znowu nie miałem ze sobą rękawiczek. Zgubienie następnej pary uważałem za szczyt niedbalstwa, dlatego jedynym uratowaniem moich palców przed ewidentnym odmrożeniem było upychanie ich w kieszeniach kurtki. Miałem tendencje do gubienia wszystkiego, do czego nie przywiązywałem zbyt szczególnej uwagi, a takich rzeczy nagromadziła się całkiem spora lista. Gdybym ciągle nie zapominał, zapewne wszystko bym sobie zanotował.
   Pamiętam, że nieodwołanie i wyjątkowo intensywnie przeklinałem swoje zapominalstwo. Tamtego pamiętnego dnia byłem świadkiem dość nietypowych zdarzeń, które były niefortunnym efektem pozostawienia telefonu komórkowego w sali lekcyjnej. Szczerze żałowałem, że wówczas, naturalnie nieświadomie, zawróciłem na swojej drodze do domu.
   Pamiętam, że biegłem, a moje nogi pałętały się niezdarnie po śliskiej nawierzchni, dzieląc mnie od spotkania z oblodzoną ziemi jednym fałszywym ruchem. Fakt faktem, nigdzie mi się nie spieszyło, tym bardziej nie do domu, w którym i tak poddam się codziennej rutynie antyspołecznego wyrzutka, ale obawiałem się, że szkoła w najgorszym wypadku może być już zamknięta.
    Głucha cisza wałęsała się skąpanymi w półmroku korytarzami. Czułem oddech niepokoju na swoim karku, zupełnie tak, jakbym sam siebie oskarżał o włamanie - coś irracjonalnego, a zarazem całkiem przyziemnego. Teoretycznie, wraz z regulaminem, powinienem opuścić teren szkoły do wyznaczonych godzin, ale skoro nikt nie warował przy drzwiach, aby mnie oddelegować... Przecież nie robiłem nic złego, prawda?
     Otrzepując rękawy z warstwy lodowatego puchu i dopasowując wygodnie pasek od torby, wspiąłem się na drugie piętro. Przeskakiwałem z nogi na nogę, czując jak mróz przeżera się przez przemoczone buty i tym samym doprowadza do szewskiej pasji mój system cieplny. Szczerze żałowałem, że wrodzona lekkomyślność skłoniła mnie do ubrania tak nieodpowiedniego na parszywą śnieżną pogodę obuwia. Ale czego innego mogłem się spodziewać w styczniowy dzień?
      Dostrzec można było we mnie genialnego łamacza prawa, zwłaszcza, że pozostawiałem za sobą mokre ślady, kiedy to skradałem się korytarzem. To ta wszechogarniająca cisza, w której ginął nawet mój przyspieszony oddech, przymuszała mnie do ugięcia karku i maszerowania z pochyloną głową. Kiedy w końcu doczłapałem się do sali lekcyjnej, serce już zdążyło przeskoczyć parę uderzeń, zatrzymując się gdzieś w okolicach mojej krtani, gdyż w szparze pod drzwiami jarzyła się łuna świetlna. Z początku założyłem, że ktoś przypadkiem zapomniał wyłączyć światło, ale odgłosy dobiegające stamtąd były adekwatne do tych ludzkich. Usłyszałem plask, potem syk bólu, a następnie zamaszyste kroki - w kierunku drzwi.
    Spanikowałem. Wzrok wirował dookoła, szukając sensownej kryjówki, podczas gdy mózg wytwarzał serię scenariuszy spotkania twarzą w twarz z nauczycielem od literatury, gdyż ten właśnie budził chorobliwie największą grozę. W efekcie końcowym dałem nura za śmietnik, który najwidoczniej pozostawił tutaj woźny, chowając się w cieniu jego oraz parapetu. Nie było to zbyt inteligentne, zwłaszcza, że osoba wędrująca w tym kierunku mogła mnie przyuważyć, ale wydawało się to lepszym rozwiązaniem niż czatowanie przy drzwiach. Kiedy te się otworzyły, wstrzymałem dostawę tlenu do płuc. Jednakże ta bezimienna osoba była bardziej zaabsorbowana sobą i nawet kiedy przeszła dosłownie tuż koło mnie, nie poświęciła mi ani sekundy uwagi. Z postury oraz sposobu w jaki się poruszała, mogłem wywnioskować, iż dobrze znam jej tożsamość, ale... kto to konkretnie był? Odczekałem jeszcze dobre dwadzieścia sekund zanim kroki całkowicie się oddaliły i dopiero wówczas zebrałem się z ziemi, skrzętnie strzepując kurz ze swoich spodni.
- Dobrze się bawisz?
     Podskoczyłem w miejscu i siłą woli powstrzymałem się od spojrzenia w kierunku strumienia światła, który teraz został przysłonięty przez cień kolejnej sylwetki. Dziękowałem wszystkim bogom za to, że nie zsunąłem kaptura z głowy po wejściu do ogrzewanego pomieszczenia. Ba, to była jedyna osłona przez nieznajomym, a jego głos świadczył o skrajnej irytacji, więc szczerze wolałem uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Moje nogi najzwyczajniej w świecie pod wpływem dzikiego impulsu pokierowały mnie śladami postaci, która chwilę temu zniknęła w mroku korytarza, jednak silny ucisk dłoni na moim karku oraz sprawny chwyt nadgarstka, krępujący w bolesny sposób, zmusił mnie do zgięcia się w pół. Dodatkowym obciążeniem była moja torba. Rozpoczęła się zawzięta szamotanina, której oczywistym zwycięzcą... nie byłem ja.
- Zwariowałeś?! - jęknąłem stosunkowo słabo, bezbronnie, czując tępy ból w ramieniu, kiedy wylądowałem na kolanie, nie mogąc utrzymać ciężaru jego ciała w okolicach krzyża.
- To powinno oduczyć cię.. - Jego głos uwiązł w krtani wraz z odgłosem kroków oraz sapaniem woźnego z drugiego końca korytarza.
Podniosłem głowę i nasłuchiwałem, czując jak serce zaczyna pompować krew ze potrojoną siłą. Nim jednak zdążyłem skorzystać z chwilowej dezorientacji przeciwnika, zostałem dosłownie wciągnięty do opustoszałej sali lekcyjnej. Rozwój zdarzeń był zbyt szokujący, żebym mógł zareagować w należytym tempie. Nie minęła chwila jak zgasło światło, drzwi cicho trzasnęły, a ja wylądowałem na podłodze, między nogami mojego towarzysza z jego ręką owiniętą wokół mojej klatki piersiowej oraz dłonią kurczowo przyciśniętą do ust w celu stłumienia jakichkolwiek dźwięków. W zaledwie ułamku sekundy staliśmy się towarzyszami broni.
     Pamiętam bicie jego serca. Z opatulającym nas strachu oraz dźwięku cicho przekręcanego w zamku klucza czułem na plecach jak uderza o ściany swojej komory. To irracjonalne - zwłaszcza, że miałem na sobie warstwę kurtki zimowej. A jeszcze bardziej absurdalne było wrażenie, że biją podobnie, na krzywo kreśląc w tym samym tempie. Serce moje i jego.
     Nie pamiętam jednak ile czasu tam spędziliśmy. Mój oddech się unormował, gdyż spokoju doszukałem się w znajomym widoku za oknem i odmawiałem w duchu krótkie modlitwy kojące znękaną duszę pełną obaw względem tego, co wydarzy się dalej. Koniec końców, woźny oddalił się w celu zamknięcia pozostałych sal lekcyjnych. Dłoń mojego oprawcy opuściła swawolnie moje usta, podczas gdy ucisk na klatce piersiowej tylko nieco zelżał. Korzystając z chwili jego słabości, z rozmachem wymierzyłem cios z łokcia pomiędzy jego żebra i zerwałem się na równe nogi. Od nagłej fali adrenaliny zakręciło mi się w głowie. Dopadłem drzwi i szarpnąłem - na próżno.
- Co do...? - wysapałem, nieustępliwie ciągnąc za niewzruszoną klamkę.
- To nie zadziała, geniuszu. Jakbyś był przygłuchy, to właśnie zostaliśmy tutaj zamknięci - odezwał się pobłażliwy głos tuż przy moim uchu, a słychać w nim było dozę bólu spowodowanego moją marną próbą znokautowania.
      W następnej sekundzie zapaliło się światło, a kwestią ułamków było zerwanie z mojej głowy kaptura i po raz pierwszy odsłonięcie oblicza przed nieznanym chłopakiem. Spojrzałem szybko w bok, nie chcąc zaglądać w oczy swojemu towarzyszowi rzekomej niedoli.
- Oh Sehun? Naprawdę? - zakpił ironicznie głos. - Ze wszystkich przypadkowych osób najmniej spodziewałem się ciebie. W takim razie mogę być całkowicie spokojny.
Zmarszczyłem buntowniczo nos i uniosłem dumnie podbródek, ażeby zajrzeć w twarz swojemu rozmówcy. Cofnąłem się o krok, o mało nie przewracając się niezdarnie o własne nogi.
      Tuż przed moimi oczami prężył się dumnie Kim Jongin, znany wśród szkolnego społeczeństwa jako Kai. Chłopak, który był obiektem westchnień nie tylko wszystkich dziewcząt, ale również w dużej mierze chłopców - nawet jeśli nie do końca chodziło o zapędy seksualne. W gruncie rzeczy unosiła się wokół niego woń popularności, zagarniał wszelkie tytuły godne światowych nagród i nikt nie śmiał go tknąć palcem. Niektórzy nawet twierdzili, że fizyczne zetknięcie się z nim doprowadza do stanu uniesienia - jakkolwiek każdy chce to rozumieć. Będąc szczerym to bezapelacyjnie wszystko mi w nim przeszkadzało. Dosłownie. Począwszy od niesfornie rozczochranych włosów skończywszy na luźnej koszulce w serek, którą przykrywała firmowa sportowa bluza. A najbardziej nienawidziłem w nim tego, że kiedyś śmiał określać się mianem mojego przyjaciela. Ba, seria zdarzeń, których nie śmiem teraz przytoczyć, zmuszała mnie do uwidoczniania mojego nienawistnego odczucia względem Kai'a. Chociażby przepychanki na szkolnym korytarzu albo naumyślne podkładanie nogi w czasie lekcji.
- Kim Jongin, mogłem się ciebie spodziewać - Moje usta wykrzywiły się w sarkastycznym uśmieszku, ale szczerze wątpiłem, że wyszło mi to zamierzenie, sądząc po rozbawieniu na jego obliczu.
- Tęskniłeś? - zatrzepotał rzęsami, a ja z jawną ignorancją odwróciłem się do drzwi i ponownie szarpnąłem za klamkę.
Minęło paręnaście sekund zanim Kai ponownie zaatakował, tym razem wracając do swojego naturalnego stanu obojętności.
- To na nic. Lepiej powiedz mi co ty tutaj w ogóle robisz, co? Szczerze wątpię, że śledziłeś mnie po godzinach lekcyjnych. To do ciebie niepodobne, ale jednocześnie bardzo mi pochlebia. Jesteś jedyną osobą w obrębie... hm, całego świata, która okazuje całkowitą neutralność - skomentował moje zmagania, mrużąc podejrzliwie oczy.
    Jego słowa automatycznie przypomniały po co tutaj wróciłem. No tak, komórka. Ponownie zignorowałem jego usilne próby rozpoczęcia sensownej konwersacji i zacząłem szamotać się po całej sali w poszukiwaniu zaginionego urządzenia. Ku mojej rozpaczy nigdzie nic takiego nie dostrzegłem i w agonii dedukowałem najróżniejsze wersje zdarzeń jak to zwykle bywało. W pierwszej kolejności założyłem, że ktoś musiał sobie przygarnąć moją własność, a dopiero potem rozważałem opcję pozostawienia go w innej sali. Niemniej jednak, nie było mnie stać na nowy.
      Dopiero cichy zgrzyt uprzytomnił mi, że nie jestem sam. Poderwałem głowę spod ławki i zerknąłem w kierunku tablicy, gdzie Kai opierał się o współczesną katedrę nauczycielską i... majstrował przy klamrze od paska. Uchwycił moje spojrzenie i niemal w tym samym momencie na jego twarz przybłąkał się zawadiacki uśmieszek.
- Co? Trochę mnie uwiera - sapnął z udawanym wyrzutem.
Szybko odwróciłem wzrok, czując jak gorąco spływa mi z czubka głowy i wypełnia rumieńcami policzki. To zadziwiające jak jeden gest absurdalnie działa na wyobraźnię człowieka. Nawet tak porządnego i niewinnego jak ja. Z cichym westchnieniem pozostawiłem to zjawisko bez zbędnego słownego komentarza. Stukot metalu irytował mnie niemiłosiernie, jeszcze bardziej niż jego właściciel, ale postanowiłem poświęcić całą swoją uwagę na poszukiwaniach, nawet jeśli stało się oczywiste dla mnie, że komórki najnormalniej w świecie tu nie ma.

      - Lubię cię, Sehun.
   Odłamek zbitego lusterka zamigotał w blasku słońca. Moje palce przesuwały się po ostrych krawędziach, drażniąc naskórek, co groziło uwolnieniem szkarłatnych kropel. Nie przejmowałem się tym zbytnio; zasadniczo nic mnie w tej chwili nie ruszało bardziej niż kompletna, przerażająco płytka pustka w głowie. Wzrok wbiłem w odzwierciedlenie swojego obojętnego, bladego, zniekształconego przez nieforemny kształt szkiełka oblicza. Przechyliłem je w prawą stronę, odwrotną niż padające promienie słoneczne, i napotkałem śmiertelnie poważny, hipnotyzujący wzrok uwydatniony w oczach o odcieniu głębokiego, karmelowego brązu. Uniosłem wzrok i jeszcze raz omiotłem spojrzeniem okolice, opierając się wygodniej na barierce. Było duszno, parno, słońce prażyło w kark, ciężkie chmury kłębiły się ciężko nad centrum miasta, a zbawiennym lekarstwem były silne podmuchy wiatru zbliżającego się lata, które starannie doprowadzały moje włosy do stanu godnego fryzjerskiego politowania.
- To całkiem naturalne, Kai. Jesteśmy przyjaciółmi - skwitowałem z poirytowanym westchnieniem.
Irytacja brała się z kompletnego chaosu nieuzasadnionych pytań, który ni stąd ni zowąd zamącił mi w głowie, wypełniając pustą przestrzeń spowodowaną porażającym brzmieniem tych dwóch słów, które chwilę temu wypowiedział Jongin, nawet jeśli ten odstęp czasowy wydawał mi się wiecznością.
- Chyba nie zrozumiałeś... - wymamrotał brunet, pokonując dzielącą nas przestrzeń i odwracając w jego kierunku zdecydowanym szarpnięciem za odkryte przedramię.
   Syknąłem cicho z bólu nie tylko z powodu nieczułego traktowania, ale i także rozcięcia palca wskazującego o krawędź ostrego odłamka pod wpływem gwałtownego ruchu. Kai nie przywiązywał jednak do tego zbyt wielkiego uwagi, skupiając się przede wszystkim na taksowaniu uważnym wzrokiem mojej zaszokowanej twarzy.
- Naprawdę nic nie zauważyłeś? Kompletnie nic? - wydusił z siebie jękliwym głosem w obawie, że moja odpowiedź będzie negatywna.
    Chciałem odpowiedzieć. Naprawdę chciałem. Najlepiej obrócić to wszystko w żart, wyjść z tego cało z optymistycznym zakończeniem. Byłem święcie przekonany, że to jeden z licznych żartów jakie w rękawach skrzętnie skrywał Kai. Jednakże głos uwiązł mi w gardle. Nie byłem zdolny ciągnąć tej bezsensownej gry dalej. Dopiero teraz dostrzegłem ucieleśnienie desperacji w jego oczach. Czułem brzemienny ciężar spływający na moje barki, poczucie irracjonalnej winy torującej drogę poprawnego, racjonalnego myślenia. Uderzył we mnie sens całej tej chorej sytuacji.
    Wystraszyłem się. Jedynym ruchem na jaki się zdobyłem było wyszarpnięcie ręki z jego zakleszczonych palców. Puścił mnie w obawie, że ta determinacja będzie miała zgubny wpływ na reakcję z mojej strony. Chociaż postawiłem tylko jeden krok do tyłu, miałem wrażenie, że dzieli nas cały świat. Nie, cały wszechświat. A osoba, która stała po drugiej jego stronie, nagle stała się zupełnie obca. Bardziej odległa niż bezimienny obywatel tego miasta.
- Sehun...
- Obiecałeś. Obiecałeś, że nigdy, ale to nigdy... nie będzie inaczej niż jest. Niż było - przemówiłem głosem pełnym frustracji i wyrzutów, chociaż w duszy rozpaczliwie biłem się w pierś, bo wydźwięk moich napastliwych słów nie był taki, jak sobie wyobrażałem.
- Sehun, ja...
- Złamałeś ją, Kai. Złamałeś naszą obietnicę. A przyjaciele... - podkreśliłem dobitnie, czując jak moja twarz nabiera kamiennego wyrazu. - Przyjaciele nigdy nie łamią obietnic.
   Zaschło mi w ustach. Czułem pieczenie w okolicach rozcięcia, podczas gdy strużka czerwieni kroplami kierowała się ku ziemi. Z niewiadomych mi przyczyn nie chciałem już tam dłużej być. Choć czułem się jak w wyciętej scenie z żałosnego fabularnie, podupadającego na dobrym guście filmu, musiałem ochłonąć. Moje nogi automatycznie zrobiły zwrot i już byłem w drodze do wyjścia, które miały mnie bezpiecznie sprowadzić z dachu szkolnego gmachu.
- Sehun! - Stanowczy głos przyjaciela za moimi plecami zmroził moje mięśnie i zmusił do gwałtownego postoju, jednak chłodny rozum nie pozwolił mi obejrzeć się za siebie. - Jeśli teraz odejdziesz, to ostatni raz, kiedy jestem twoim przyjacielem. Nie chcę tego, dlatego proszę... Nie możesz mnie tak po prostu zostawić. Sehun, proszę...
    Jego ostatnie słowa ginęły w kolejnym mocnym podmuchu wiatru. Podniosłem głowę, czując jak jego słowa uderzają we mnie z lekkim opóźnieniem. Nie czułem już bicia swojego serca - zupełnie tak, jakbym go w ogóle nie miał.
- I tak nie mógłbyś już nim być - odparłem bez zbędnych patetycznych emocji i ruszyłem w kierunku drzwi, nawet nie będąc pewnym czy usłyszał moją zwięzłą odpowiedź.
   Kiedy znalazłem się na chłodnej klatce schodowej, zatrzymałem się na krótką chwilę, oparłem lewym ramieniem o powierzchnię ściany i wsparłem swoją skroń, przymykając oczy. Na moment straciłem czucie w nogach jakbym chwilę temu przebiegł cały maraton, nieustannie wstrzymując oddech. Teraz już nie było odwrotu, ale nie czułem dojmującego żalu - jeszcze nie.
     Tym razem dotrzymał obietnicy.
     Zapomniał o mnie. O nas.

    Potrząsnąłem głową w irytacji, bo zdałem sobie sprawę, że bezmyślnie wpatruję się w wydłutowane w ławce inicjały oraz żałośnie ośmieszający kogoś dopisek. Ten widok przysłoniły mi jednak spodnie siadającego swobodnie Kai'a, które znikąd pojawiły się w zasięgu mojego wzroku, wprowadzając w stan pełnej konfuzji.
- O czym myślisz? - Usłyszałem pytanie padające z jego ust, jednak nie podniosłem głowy.
Milczałem, poruszony głęboką, pełną napięcia ciszą, która nadała nowy rytm bicia mojego serca. Nie wiedziałem czy to panika... czy też ekscytacja.
    Niespodziewany plask uderzające twardo o blat stolika dłoni poderwał całe moje ciało na krótką chwilę do góry, doprowadzając do szybkiego odchylenia krzesła i oparcia się plecami o krawędź ławki stojącej asekuracyjnie za mną. Spojrzałem szybko w górę, skupiając swoje rozbiegane spojrzenie na jego zasnutych burzowymi chmurami oczach.
- Przestań mnie ignorować! Czy nie pomyślałeś, że ja też mam uczucia?! Że twój egoistyczny tyłek i utopijne spojrzenie na świat obejmuje całe twoje życie?! Naprawdę jesteś cholernie ślepy, Sehun - wycedził przez zaciśnięte z irytacji zęby.
   Poczułem jak jego słowa dosłownie uderzają mentalnie o mój policzek. Jednak nie miałem zamiaru nadstawiać drugiego. Nie byłem miłosierny.
- Oh, tak? Może powinienem ci przypomnieć komu się zebrało na pieprzone wyznania miłosne tamtego dnia?! Dobrze wiesz, że to ty mnie zostawi-...
Kai szarpnął gwałtownie za poły mojej kurtki, przyciągając mnie blisko. Zbyt blisko.
- Wciąż nic nie rozumiesz! Gdybym tego nie zrobił, obydwoje cierpielibyśmy jeszcze bardziej. A ja już nie mogłem udawać, że... że jesteś tylko moim przyjacielem. Musiałem ci powiedzieć. Jesteś głupi czy tylko udajesz?! Przecież... Wiedziałem, że jeśli nie czujesz tego co ja, to...
   Sapnąłem cicho, próbując unormować oddech oraz buzującą w żyłach krew. Nie czułem się sobą, wpatrując się w wykrzywione bólem pełne usta chłopaka. Jakby cały upór wyparcia własnej winy został wypłukany z mojej duszy. Jego dłonie kurczowo zaciśnięte, drgające pod wpływem emocji na mojej kurtce uświadomiły mnie, że to nie ja jestem ofiarą. Nigdy nią nie byłem. Okazałem się być jedynie problemem. To we mnie tkwił sęk rozpadu naszej przyjaźni. To ja byłem temu winny. To nie on złamał obietnicę - ja ją złamałem. Zostawiłem go. Tamtego dnia na dachu. Tamtego dnia nie on przestał być moim przyjacielem - to ja przestałem.
    Trucizna poczucia winy wdarła się do mojego organizmu. Wbiłem zęby w dolną wargę, czując jak zmarszczka pełna troski przecina moje czoło. Na ten widok wyraz twarzy Kai'a się zmienił. W jego oczach dostrzegłem zagadkowy błysk. Nie dane mi było się nad tym zastanowić, gdyż jego rozgrzane dłonie musnęły moją szyję, by następnie ulokować się na policzkach. Jego usta śmiało pokonały dzielące nas centymetry, zachłannie wpijając się i kreśląc linie swoim językiem na moich. Czułem jak jego kaszmirowe wargi nie tylko pustoszą moje usta, ale i chaotyczną walkę w moich myślach. To irracjonalne, łaskoczące uczucie nie opuszczało mnie ani przez chwilę. To, jak delikatnie i ostrożnie przygryzł moją dolną wargę w celu lepszego dostępu do wnętrza, wyprostowało mój kręgosłup niczym strunę oraz wprawiło w ruch rękę, która w nieokreślonym nerwowym tańcu wylądowała na udzie bruneta. Moment, w którym Kai próbował zdobyć dominację nad moim językiem, ja badałem palcami twardy obiekt pod moim palcami... I nie, to nie było to, co każdy mógłby założyć.
     To był klucz.
    Korzystając z tego, że Jongin był zbyt pochłonięty namiętnym pocałunkiem, niezbyt subtelnie wygrzebałem przedmiot z jego kieszeni. Oderwałem się od niego w trybie natychmiastowym, spazmatycznie nabierając powietrza do płuc. Odgłos naszych przyspieszonych oddechów był jedynym jaki wypełniał salę. Zerknąłem na klucz oznakowany numerem pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Zerwałem się z miejsca w trybie natychmiastowym, czując jak racjonalne myślenie wraca na tory. Nie, to była furia. W mało efektownej, ale za to dramatycznej agonii chwyciłem swoją torbę, która leżała na ławce obok i pognałem w kierunku drzwi, przewracając po drodze krzesło. Nie dbałem o hałas, nie dbałem o nic. W ogóle nie myślałem. Nie czułem nic.
- Sehun, czekaj! - Kai powrócił do swoich zdrowych zmysłów dopiero wówczas, kiedy szarpnąłem za drzwi z wyjątkową, niespotykaną u mnie mściwością.
     Wyleciałem na korytarz i w biegu upewniłem się, że moja torba jest bezpiecznie ulokowana na ramieniu. Nie trwało to długo zanim dotarłem do drzwi frontowych, ale te, z oczywistych powodów, były już zamknięte. Słysząc zbliżający się oddech Kai'a, skręciłem w kierunku sali gimnastycznej. W przeciągu kolejnych paru sekund skryłem się w schowku, kuląc za workiem pełnym piłek do gry w siatkówkę. Dopiero wówczas dotarło do mnie, że specyficzna gorąca substancja znaczy ścieżkę na moim prawym policzku. Czy to była łza?
      Nie wiem. I nie wiem z jakiego powodu najbardziej wówczas cierpiałem.
     Ale pamiętam, że to znów się stało - znów go zostawiłem.