Title: If you ask me, I will stay
Pairing: Oh Sehun, Kim Jongin
Genre: Angst
Rating: PG-13
Summary: Sehun i Kai są uczniami liceum o bardzo różnym systemie wartości. Oraz osobowości. Niegdyś przyjaciele, a teraz...?
A/N: To mój pierwszy oneshot z udziałem tego pairingu, a zasadniczo drugi w mojej karierze pisarskiej, także... z chęcią przyjmę jakąkolwiek krytykę. Zależy mi na tym, aby doskonalić swoje umiejętności i prezentować wam coś znacznie lepszego niż to poniżej.
PS. Wybaczcie, że akurat TAKA piosenka, ale kurczę... pasowało mi.
*
Pamiętam śnieg -
biały, puszysty, palący zimnem w zetknięciu z nieosłoniętą
skórą. Tamtego wieczoru znowu nie miałem ze sobą rękawiczek.
Zgubienie następnej pary uważałem za szczyt niedbalstwa, dlatego
jedynym uratowaniem moich palców przed ewidentnym odmrożeniem było
upychanie ich w kieszeniach kurtki. Miałem tendencje do gubienia
wszystkiego, do czego nie przywiązywałem zbyt szczególnej uwagi, a
takich rzeczy nagromadziła się całkiem spora lista. Gdybym ciągle
nie zapominał, zapewne wszystko bym sobie zanotował.
Pamiętam, że
nieodwołanie i wyjątkowo intensywnie przeklinałem swoje
zapominalstwo. Tamtego pamiętnego dnia byłem świadkiem dość
nietypowych zdarzeń, które były niefortunnym efektem pozostawienia
telefonu komórkowego w sali lekcyjnej. Szczerze żałowałem, że
wówczas, naturalnie nieświadomie, zawróciłem na swojej drodze do
domu.
Pamiętam, że
biegłem, a moje nogi pałętały się niezdarnie po śliskiej
nawierzchni, dzieląc mnie od spotkania z oblodzoną ziemi jednym
fałszywym ruchem. Fakt faktem, nigdzie mi się nie spieszyło, tym
bardziej nie do domu, w którym i tak poddam się codziennej rutynie
antyspołecznego wyrzutka, ale obawiałem się, że szkoła w
najgorszym wypadku może być już zamknięta.
Głucha cisza
wałęsała się skąpanymi w półmroku korytarzami. Czułem oddech
niepokoju na swoim karku, zupełnie tak, jakbym sam siebie oskarżał
o włamanie - coś irracjonalnego, a zarazem całkiem przyziemnego.
Teoretycznie, wraz z regulaminem, powinienem opuścić teren szkoły
do wyznaczonych godzin, ale skoro nikt nie warował przy drzwiach,
aby mnie oddelegować... Przecież nie robiłem nic złego, prawda?
Otrzepując rękawy
z warstwy lodowatego puchu i dopasowując wygodnie pasek od torby,
wspiąłem się na drugie piętro. Przeskakiwałem z nogi na nogę,
czując jak mróz przeżera się przez przemoczone buty i tym samym
doprowadza do szewskiej pasji mój system cieplny. Szczerze
żałowałem, że wrodzona lekkomyślność skłoniła mnie do
ubrania tak nieodpowiedniego na parszywą śnieżną pogodę obuwia.
Ale czego innego mogłem się spodziewać w styczniowy dzień?
Dostrzec można
było we mnie genialnego łamacza prawa, zwłaszcza, że
pozostawiałem za sobą mokre ślady, kiedy to skradałem się
korytarzem. To ta wszechogarniająca cisza, w której ginął nawet
mój przyspieszony oddech, przymuszała mnie do ugięcia karku i
maszerowania z pochyloną głową. Kiedy w końcu doczłapałem się
do sali lekcyjnej, serce już zdążyło przeskoczyć parę uderzeń,
zatrzymując się gdzieś w okolicach mojej krtani, gdyż w szparze
pod drzwiami jarzyła się łuna świetlna. Z początku założyłem,
że ktoś przypadkiem zapomniał wyłączyć światło, ale odgłosy
dobiegające stamtąd były adekwatne do tych ludzkich.
Usłyszałem plask, potem syk
bólu, a następnie zamaszyste kroki - w kierunku drzwi.
Spanikowałem. Wzrok wirował dookoła, szukając sensownej kryjówki,
podczas gdy mózg wytwarzał serię scenariuszy spotkania twarzą w
twarz z nauczycielem od literatury, gdyż ten właśnie budził
chorobliwie największą grozę. W efekcie końcowym dałem nura za
śmietnik, który najwidoczniej pozostawił tutaj woźny, chowając
się w cieniu jego oraz parapetu. Nie było to zbyt inteligentne,
zwłaszcza, że osoba wędrująca w tym kierunku mogła mnie
przyuważyć, ale wydawało się to lepszym rozwiązaniem niż
czatowanie przy drzwiach. Kiedy te się otworzyły, wstrzymałem
dostawę tlenu do płuc. Jednakże ta bezimienna osoba była bardziej
zaabsorbowana sobą i nawet kiedy przeszła dosłownie tuż koło
mnie, nie poświęciła mi ani sekundy uwagi. Z postury oraz sposobu
w jaki się poruszała, mogłem wywnioskować, iż dobrze znam jej
tożsamość, ale... kto to konkretnie był? Odczekałem jeszcze
dobre dwadzieścia sekund zanim kroki całkowicie się oddaliły i
dopiero wówczas zebrałem się z ziemi, skrzętnie strzepując kurz
ze swoich spodni.
-
Dobrze się bawisz?
Podskoczyłem w miejscu i siłą woli powstrzymałem się od
spojrzenia w kierunku strumienia światła, który teraz został
przysłonięty przez cień kolejnej sylwetki. Dziękowałem wszystkim
bogom za to, że nie zsunąłem kaptura z głowy po wejściu do
ogrzewanego pomieszczenia. Ba, to była jedyna osłona przez
nieznajomym, a jego głos świadczył o skrajnej irytacji, więc
szczerze wolałem uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Moje nogi
najzwyczajniej w świecie pod wpływem dzikiego impulsu pokierowały
mnie śladami postaci, która chwilę temu zniknęła w mroku
korytarza, jednak silny ucisk dłoni na moim karku oraz sprawny chwyt
nadgarstka, krępujący w bolesny sposób, zmusił mnie do zgięcia
się w pół. Dodatkowym obciążeniem była moja torba. Rozpoczęła się zawzięta szamotanina, której
oczywistym zwycięzcą... nie byłem ja.
-
Zwariowałeś?! - jęknąłem stosunkowo słabo, bezbronnie, czując
tępy ból w ramieniu, kiedy wylądowałem na kolanie, nie mogąc
utrzymać ciężaru jego ciała w okolicach krzyża.
- To
powinno oduczyć cię.. - Jego głos uwiązł w krtani wraz z
odgłosem kroków oraz sapaniem woźnego z drugiego końca korytarza.
Podniosłem
głowę i nasłuchiwałem, czując jak serce zaczyna pompować krew
ze potrojoną siłą. Nim jednak zdążyłem skorzystać z chwilowej
dezorientacji przeciwnika, zostałem dosłownie wciągnięty do
opustoszałej sali lekcyjnej. Rozwój zdarzeń był zbyt szokujący,
żebym mógł zareagować w należytym tempie. Nie minęła chwila
jak zgasło światło, drzwi cicho trzasnęły, a ja wylądowałem na
podłodze, między nogami mojego towarzysza z jego ręką owiniętą
wokół mojej klatki piersiowej oraz dłonią kurczowo przyciśniętą
do ust w celu stłumienia jakichkolwiek dźwięków. W zaledwie
ułamku sekundy staliśmy się towarzyszami broni.
Pamiętam bicie jego serca. Z opatulającym nas strachu oraz dźwięku
cicho przekręcanego w zamku klucza czułem na plecach jak uderza o
ściany swojej komory. To irracjonalne - zwłaszcza, że miałem na
sobie warstwę kurtki zimowej. A jeszcze bardziej absurdalne było
wrażenie, że biją podobnie, na krzywo kreśląc w tym samym
tempie. Serce moje i jego.
Nie pamiętam jednak ile czasu tam spędziliśmy. Mój oddech się
unormował, gdyż spokoju doszukałem się w znajomym widoku za oknem
i odmawiałem w duchu krótkie modlitwy kojące znękaną duszę
pełną obaw względem tego, co wydarzy się dalej. Koniec końców,
woźny oddalił się w celu zamknięcia pozostałych sal lekcyjnych.
Dłoń mojego oprawcy opuściła swawolnie moje usta, podczas
gdy ucisk na klatce piersiowej tylko nieco zelżał. Korzystając z
chwili jego słabości, z rozmachem wymierzyłem cios z łokcia
pomiędzy jego żebra i zerwałem się na równe nogi. Od nagłej
fali adrenaliny zakręciło mi się w głowie. Dopadłem drzwi i
szarpnąłem - na próżno.
- Co
do...? - wysapałem, nieustępliwie ciągnąc za niewzruszoną
klamkę.
- To
nie zadziała, geniuszu. Jakbyś był przygłuchy, to właśnie
zostaliśmy tutaj zamknięci - odezwał się pobłażliwy głos tuż
przy moim uchu, a słychać w nim było dozę bólu spowodowanego
moją marną próbą znokautowania.
W następnej sekundzie zapaliło się światło, a kwestią ułamków
było zerwanie z mojej głowy kaptura i po raz pierwszy odsłonięcie
oblicza przed nieznanym chłopakiem. Spojrzałem szybko w bok, nie
chcąc zaglądać w oczy swojemu towarzyszowi rzekomej niedoli.
- Oh
Sehun? Naprawdę? - zakpił ironicznie głos. - Ze wszystkich
przypadkowych osób najmniej spodziewałem się ciebie. W takim razie
mogę być całkowicie spokojny.
Zmarszczyłem
buntowniczo nos i uniosłem dumnie podbródek, ażeby zajrzeć w
twarz swojemu rozmówcy. Cofnąłem się o krok, o mało nie
przewracając się niezdarnie o własne nogi.
Tuż przed moimi oczami prężył się dumnie Kim Jongin, znany wśród
szkolnego społeczeństwa jako Kai. Chłopak, który był obiektem
westchnień nie tylko wszystkich dziewcząt, ale również w dużej
mierze chłopców - nawet jeśli nie do końca chodziło o zapędy
seksualne. W gruncie rzeczy unosiła się wokół niego woń
popularności, zagarniał wszelkie tytuły godne światowych nagród
i nikt nie śmiał go tknąć palcem. Niektórzy nawet twierdzili, że
fizyczne zetknięcie się z nim doprowadza do stanu uniesienia -
jakkolwiek każdy chce to rozumieć. Będąc szczerym to
bezapelacyjnie wszystko mi w nim przeszkadzało. Dosłownie.
Począwszy od niesfornie rozczochranych włosów skończywszy na
luźnej koszulce w serek, którą przykrywała firmowa sportowa
bluza. A najbardziej nienawidziłem w nim tego, że kiedyś śmiał
określać się mianem mojego przyjaciela. Ba, seria zdarzeń,
których nie śmiem teraz przytoczyć, zmuszała mnie do
uwidoczniania mojego nienawistnego odczucia względem Kai'a.
Chociażby przepychanki na szkolnym korytarzu albo naumyślne
podkładanie nogi w czasie lekcji.
- Kim
Jongin, mogłem się ciebie spodziewać - Moje usta wykrzywiły się
w sarkastycznym uśmieszku, ale szczerze wątpiłem, że wyszło mi
to zamierzenie, sądząc po rozbawieniu na jego obliczu.
-
Tęskniłeś? - zatrzepotał rzęsami, a ja z jawną ignorancją
odwróciłem się do drzwi i ponownie szarpnąłem za klamkę.
Minęło
paręnaście sekund zanim Kai ponownie zaatakował, tym razem
wracając do swojego naturalnego stanu obojętności.
- To
na nic. Lepiej powiedz mi co ty tutaj w ogóle robisz, co? Szczerze
wątpię, że śledziłeś mnie po godzinach lekcyjnych. To do ciebie
niepodobne, ale jednocześnie bardzo mi pochlebia. Jesteś jedyną
osobą w obrębie... hm, całego świata, która okazuje całkowitą
neutralność - skomentował moje zmagania, mrużąc podejrzliwie
oczy.
Jego słowa automatycznie przypomniały po co tutaj wróciłem. No
tak, komórka. Ponownie zignorowałem jego usilne próby
rozpoczęcia sensownej konwersacji i zacząłem szamotać się po
całej sali w poszukiwaniu zaginionego urządzenia. Ku mojej rozpaczy
nigdzie nic takiego nie dostrzegłem i w agonii dedukowałem
najróżniejsze wersje zdarzeń jak to zwykle bywało. W pierwszej
kolejności założyłem, że ktoś musiał sobie przygarnąć moją
własność, a dopiero potem rozważałem opcję pozostawienia go w
innej sali. Niemniej jednak, nie było mnie stać na nowy.
Dopiero cichy zgrzyt uprzytomnił mi, że nie jestem sam. Poderwałem
głowę spod ławki i zerknąłem w kierunku tablicy, gdzie Kai
opierał się o współczesną katedrę nauczycielską i...
majstrował przy klamrze od paska. Uchwycił moje spojrzenie i
niemal w tym samym momencie na jego twarz przybłąkał się
zawadiacki uśmieszek.
- Co?
Trochę mnie uwiera - sapnął z udawanym wyrzutem.
Szybko
odwróciłem wzrok, czując jak gorąco spływa mi z czubka głowy i
wypełnia rumieńcami policzki. To zadziwiające jak jeden gest
absurdalnie działa na wyobraźnię człowieka. Nawet tak porządnego
i niewinnego jak ja. Z cichym westchnieniem pozostawiłem to
zjawisko bez zbędnego słownego komentarza. Stukot metalu irytował
mnie niemiłosiernie, jeszcze bardziej niż jego właściciel, ale
postanowiłem poświęcić całą swoją uwagę na poszukiwaniach,
nawet jeśli stało się oczywiste dla mnie, że komórki
najnormalniej w świecie tu nie ma.
- Lubię cię,
Sehun.
Odłamek zbitego
lusterka zamigotał w blasku słońca. Moje palce przesuwały się po
ostrych krawędziach, drażniąc naskórek, co groziło uwolnieniem
szkarłatnych kropel. Nie przejmowałem się tym zbytnio; zasadniczo
nic mnie w tej chwili nie ruszało bardziej niż kompletna,
przerażająco płytka pustka w głowie. Wzrok wbiłem w
odzwierciedlenie swojego obojętnego, bladego, zniekształconego
przez nieforemny kształt szkiełka oblicza. Przechyliłem je w prawą
stronę, odwrotną niż padające promienie słoneczne, i napotkałem
śmiertelnie poważny, hipnotyzujący wzrok uwydatniony w oczach o
odcieniu głębokiego, karmelowego brązu. Uniosłem wzrok i jeszcze
raz omiotłem spojrzeniem okolice, opierając się wygodniej na
barierce. Było duszno, parno, słońce prażyło w kark, ciężkie
chmury kłębiły się ciężko nad centrum miasta, a zbawiennym
lekarstwem były silne podmuchy wiatru zbliżającego się lata,
które starannie doprowadzały moje włosy do stanu godnego
fryzjerskiego politowania.
- To całkiem
naturalne, Kai. Jesteśmy przyjaciółmi - skwitowałem z
poirytowanym westchnieniem.
Irytacja brała się z
kompletnego chaosu nieuzasadnionych pytań, który ni stąd ni zowąd
zamącił mi w głowie, wypełniając pustą przestrzeń spowodowaną
porażającym brzmieniem tych dwóch słów, które chwilę temu
wypowiedział Jongin, nawet jeśli ten odstęp czasowy wydawał mi
się wiecznością.
- Chyba nie
zrozumiałeś... - wymamrotał brunet, pokonując dzielącą nas
przestrzeń i odwracając w jego kierunku zdecydowanym szarpnięciem
za odkryte przedramię.
Syknąłem cicho z
bólu nie tylko z powodu nieczułego traktowania, ale i także
rozcięcia palca wskazującego o krawędź ostrego odłamka pod
wpływem gwałtownego ruchu. Kai nie przywiązywał jednak do tego
zbyt wielkiego uwagi, skupiając się przede wszystkim na taksowaniu
uważnym wzrokiem mojej zaszokowanej twarzy.
- Naprawdę nic nie
zauważyłeś? Kompletnie nic? - wydusił z siebie jękliwym głosem
w obawie, że moja odpowiedź będzie negatywna.
Chciałem
odpowiedzieć. Naprawdę chciałem. Najlepiej obrócić to wszystko w
żart, wyjść z tego cało z optymistycznym zakończeniem. Byłem
święcie przekonany, że to jeden z licznych żartów jakie w
rękawach skrzętnie skrywał Kai. Jednakże głos uwiązł mi w
gardle. Nie byłem zdolny ciągnąć tej bezsensownej gry dalej.
Dopiero teraz dostrzegłem ucieleśnienie desperacji w jego oczach.
Czułem brzemienny ciężar spływający na moje barki, poczucie
irracjonalnej winy torującej drogę poprawnego, racjonalnego
myślenia. Uderzył we mnie sens całej tej chorej sytuacji.
Wystraszyłem się.
Jedynym ruchem na jaki się zdobyłem było wyszarpnięcie ręki z
jego zakleszczonych palców. Puścił mnie w obawie, że ta
determinacja będzie miała zgubny wpływ na reakcję z mojej strony.
Chociaż postawiłem tylko jeden krok do tyłu, miałem wrażenie, że
dzieli nas cały świat. Nie, cały wszechświat. A osoba, która
stała po drugiej jego stronie, nagle stała się zupełnie obca.
Bardziej odległa niż bezimienny obywatel tego miasta.
- Sehun...
- Obiecałeś.
Obiecałeś, że nigdy, ale to nigdy... nie będzie inaczej niż
jest. Niż było - przemówiłem głosem pełnym frustracji i
wyrzutów, chociaż w duszy rozpaczliwie biłem się w pierś, bo
wydźwięk moich napastliwych słów nie był taki, jak sobie
wyobrażałem.
- Sehun, ja...
- Złamałeś ją,
Kai. Złamałeś naszą obietnicę. A przyjaciele... - podkreśliłem
dobitnie, czując jak moja twarz nabiera kamiennego wyrazu. -
Przyjaciele nigdy nie łamią obietnic.
Zaschło mi w
ustach. Czułem pieczenie w okolicach rozcięcia, podczas gdy strużka
czerwieni kroplami kierowała się ku ziemi. Z niewiadomych mi
przyczyn nie chciałem już tam dłużej być. Choć czułem się jak
w wyciętej scenie z żałosnego fabularnie, podupadającego na
dobrym guście filmu, musiałem ochłonąć. Moje nogi automatycznie
zrobiły zwrot i już byłem w drodze do wyjścia, które miały mnie
bezpiecznie sprowadzić z dachu szkolnego gmachu.
- Sehun! - Stanowczy
głos przyjaciela za moimi plecami zmroził moje mięśnie i zmusił
do gwałtownego postoju, jednak chłodny rozum nie pozwolił mi
obejrzeć się za siebie. - Jeśli teraz odejdziesz, to ostatni raz,
kiedy jestem twoim przyjacielem. Nie chcę tego, dlatego proszę...
Nie możesz mnie tak po prostu zostawić. Sehun, proszę...
Jego ostatnie słowa
ginęły w kolejnym mocnym podmuchu wiatru. Podniosłem głowę,
czując jak jego słowa uderzają we mnie z lekkim opóźnieniem. Nie
czułem już bicia swojego serca - zupełnie tak, jakbym go w ogóle
nie miał.
- I tak nie mógłbyś
już nim być - odparłem bez zbędnych patetycznych emocji i
ruszyłem w kierunku drzwi, nawet nie będąc pewnym czy usłyszał
moją zwięzłą odpowiedź.
Kiedy znalazłem
się na chłodnej klatce schodowej, zatrzymałem się na krótką
chwilę, oparłem lewym ramieniem o powierzchnię ściany i wsparłem
swoją skroń, przymykając oczy. Na moment straciłem czucie w
nogach jakbym chwilę temu przebiegł cały maraton, nieustannie
wstrzymując oddech. Teraz już nie było odwrotu, ale nie czułem
dojmującego żalu - jeszcze nie.
Tym razem
dotrzymał obietnicy.
Zapomniał o
mnie. O nas.
Potrząsnąłem
głową w irytacji, bo zdałem sobie sprawę, że bezmyślnie
wpatruję się w wydłutowane w ławce inicjały oraz żałośnie
ośmieszający kogoś dopisek. Ten widok przysłoniły mi jednak
spodnie siadającego swobodnie Kai'a, które znikąd pojawiły się w
zasięgu mojego wzroku, wprowadzając w stan pełnej konfuzji.
-
O czym myślisz? - Usłyszałem pytanie padające z jego ust, jednak
nie podniosłem głowy.
Milczałem,
poruszony głęboką, pełną napięcia ciszą, która nadała nowy
rytm bicia mojego serca. Nie wiedziałem czy to panika... czy też
ekscytacja.
Niespodziewany
plask uderzające twardo o blat stolika dłoni poderwał całe moje
ciało na krótką chwilę do góry, doprowadzając do szybkiego
odchylenia krzesła i oparcia się plecami o krawędź ławki
stojącej asekuracyjnie za mną. Spojrzałem szybko w górę,
skupiając swoje rozbiegane spojrzenie na jego zasnutych burzowymi
chmurami oczach.
-
Przestań mnie ignorować! Czy nie pomyślałeś, że ja też mam
uczucia?! Że twój egoistyczny tyłek i utopijne spojrzenie na świat
obejmuje całe twoje życie?! Naprawdę jesteś cholernie ślepy,
Sehun - wycedził przez zaciśnięte z irytacji zęby.
Poczułem
jak jego słowa dosłownie uderzają mentalnie o mój policzek.
Jednak nie miałem zamiaru nadstawiać drugiego. Nie byłem
miłosierny.
-
Oh, tak? Może powinienem ci przypomnieć komu się zebrało na
pieprzone wyznania miłosne tamtego dnia?! Dobrze wiesz, że to ty
mnie zostawi-...
Kai
szarpnął gwałtownie za poły mojej kurtki, przyciągając mnie
blisko. Zbyt blisko.
-
Wciąż nic nie rozumiesz! Gdybym tego nie zrobił, obydwoje
cierpielibyśmy jeszcze bardziej. A ja już nie mogłem udawać,
że... że jesteś tylko moim przyjacielem. Musiałem ci powiedzieć.
Jesteś głupi czy tylko udajesz?! Przecież... Wiedziałem, że
jeśli nie czujesz tego co ja, to...
Sapnąłem
cicho, próbując unormować oddech oraz buzującą w żyłach krew.
Nie czułem się sobą, wpatrując się w wykrzywione bólem pełne
usta chłopaka. Jakby cały upór wyparcia własnej winy został
wypłukany z mojej duszy. Jego dłonie kurczowo zaciśnięte,
drgające pod wpływem emocji na mojej kurtce uświadomiły mnie, że
to nie ja jestem ofiarą. Nigdy nią nie byłem. Okazałem się być
jedynie problemem. To we mnie tkwił sęk rozpadu naszej przyjaźni.
To ja byłem temu winny. To nie on złamał obietnicę - ja ją
złamałem. Zostawiłem go. Tamtego dnia na dachu. Tamtego dnia nie
on przestał być moim przyjacielem - to ja przestałem.
Trucizna
poczucia winy wdarła się do mojego organizmu. Wbiłem zęby w dolną
wargę, czując jak zmarszczka pełna troski przecina moje czoło. Na
ten widok wyraz twarzy Kai'a się zmienił. W jego oczach dostrzegłem
zagadkowy błysk. Nie dane mi było się nad tym zastanowić, gdyż
jego rozgrzane dłonie musnęły moją szyję, by następnie ulokować
się na policzkach. Jego usta śmiało pokonały dzielące nas
centymetry, zachłannie wpijając się i kreśląc linie swoim
językiem na moich. Czułem jak jego kaszmirowe wargi nie tylko
pustoszą moje usta, ale i chaotyczną walkę w moich myślach. To
irracjonalne, łaskoczące uczucie nie opuszczało mnie ani przez
chwilę. To, jak delikatnie i ostrożnie przygryzł moją dolną
wargę w celu lepszego dostępu do wnętrza, wyprostowało mój
kręgosłup niczym strunę oraz wprawiło w ruch rękę, która w
nieokreślonym nerwowym tańcu wylądowała na udzie bruneta. Moment,
w którym Kai próbował zdobyć dominację nad moim językiem, ja
badałem palcami twardy obiekt pod moim palcami... I nie, to nie było
to, co każdy mógłby założyć.
To był klucz.
Korzystając z tego, że Jongin był zbyt pochłonięty namiętnym
pocałunkiem, niezbyt subtelnie wygrzebałem przedmiot z jego
kieszeni. Oderwałem się od niego w trybie natychmiastowym,
spazmatycznie nabierając powietrza do płuc. Odgłos naszych
przyspieszonych oddechów był jedynym jaki wypełniał salę.
Zerknąłem na klucz oznakowany numerem pomieszczenia, w którym się
znajdowaliśmy. Zerwałem się z miejsca w trybie natychmiastowym,
czując jak racjonalne myślenie wraca na tory. Nie, to była furia.
W mało efektownej, ale za to dramatycznej agonii chwyciłem swoją
torbę, która leżała na ławce obok i pognałem w kierunku drzwi,
przewracając po drodze krzesło. Nie dbałem o hałas, nie dbałem o
nic. W ogóle nie myślałem. Nie czułem nic.
-
Sehun, czekaj! - Kai powrócił do swoich zdrowych zmysłów dopiero
wówczas, kiedy szarpnąłem za drzwi z wyjątkową, niespotykaną u
mnie mściwością.
Wyleciałem na korytarz i w biegu upewniłem się, że moja torba
jest bezpiecznie ulokowana na ramieniu. Nie trwało to długo zanim dotarłem do
drzwi frontowych, ale te, z oczywistych powodów, były już
zamknięte. Słysząc zbliżający się oddech Kai'a, skręciłem w
kierunku sali gimnastycznej. W przeciągu kolejnych paru sekund skryłem się
w schowku, kuląc za workiem pełnym piłek do gry w siatkówkę.
Dopiero wówczas dotarło do mnie, że specyficzna gorąca substancja
znaczy ścieżkę na moim prawym policzku. Czy to była łza?
Nie wiem. I nie wiem z jakiego powodu najbardziej wówczas cierpiałem.
Ale pamiętam, że to znów się stało - znów go zostawiłem.